poniedziałek, 16 maja 2016

Kontestacje Teatralne, czyli bunt na scenie

Ćma jest kobietą i jak prawdziwa kobieta uwielbia dostawać prezenty. Ostatnio dostała całe trzy dni spektakli teatralnych. W Lublinie, gdzie Ćma na co dzień urzęduje i stara się brać jak najwięcej, w ostatni weekend organizowany był XII Studencki Ogólnopolski Festiwal Teatralny „Kontestacje”. I było co najmniej kilka (jak nie więcej) powodów, by się tam udać. Raz, że Ćma teatr lubi i to bardzo, dwa, że za darmo, trzy, że miały to być studenckie teatry kontestujące. A musicie wiedzieć, że gdyby Ćma nie była Kulturalna, to pewnie byłaby Kontestująca ;). O Festiwalu słyszałam opinie, że będzie dziwnie i jak ktoś lubi dziwnie, to koniecznie musi pójść. No więc poszłam.

Pierwszy dzień rozpoczęliśmy z krakowskim Teatrem Graciarnia. Było zabawnie, ironicznie, nieco wulgarnie. To było jak wejście w tajny męski świat. Jak wejście do męskiej szatni w przerwie meczu. Odniesienie nie takie przypadkowe, ponieważ rzecz dotyczyła piłki nożnej. Sześciu mężczyzn, przypadkowo wybranych z książki telefonicznej, reprezentuje San Marino w meczu z Polską. Ich największym problemem jest kolor koszulek, ponieważ kanarkowy (tak, kanarkowy!) nie pasuje do barw narodowych, a poza tym materiał może zniszczyć skórę, bo to pewnie coś sztucznego, choć nie wiadomo, bo na metce napisane po angielsku. Trochę też przejmują się tym, że nie są zawodowymi piłkarzami, że grać nie umieją, że na pewno przegrają i że najlepiej oddać walkowerem, to wtedy osiągną najlepszy wynik w historii (dowiedziałam się, że walkower to 3:0, a więc teatr nie tylko bawi, ale też uczy!). Nie będę się dłużej rozpisywać, spektakl trafił idealnie w moje poczucie humoru. Mówiłam już, że jak w męskiej szatni? Więc muszę dodać, że wcale, ale to wcale na moją entuzjastyczną opinię nie wpłynął fakt, że panowie w ostatniej scenie wystąpili bez koszulek. Wcale a wcale! Aktorzy są bardzo sympatyczni, z ogromnym dystansem do siebie, a z podsłuchanych rozmów z zakulisowych dowiedziałam się, że jako grupa czują się podobnie jak odgrywana drużyna piłkarska. Ćma bawiła się przednio, wejście w męski świat to świetna zabawa, następnym razem pójdę na prawdziwy mecz i zabłąkam się niechcący do szatni. Challenge Accepted!

Ale nie ukrywam, że na drugi piątkowy spektakl czekałam bardziej. „Pierwszy raz” miał być o pierwszym razie, o miłości, o problemach i zmaganiach dotyczących tegoż. Znaczy romantycznie, z nutą pikanterii. Czyli ciekawie się zapowiadało. A jakie rozczarowanie mnie spotkało! Co prawda było tak, jak Białe Słonie zapowiadały: była Ona – Magda – typowa kobieta/dziewczyna, która chce przeżyć swój pierwszy raz pięknie, w sposób wyjątkowy, dokładnie tak jak sobie zaplanowała. Do jej scenariusza miał się podporządkować On – Karol. Jednak jej niezdecydowanie i jego zniecierpliwienie ciągle nie mogło doprowadzić do… no sami wiecie czego ;). Było momentami wesoło, nawet się uśmiałam patrząc na ich bezradność. Były chwile gdy współczułam chłopakowi, bo uświadomiłam sobie, że my kobiety często właśnie takie jesteśmy, że same nie wiemy czego chcemy. I jak wy z nami wytrzymujecie? No ja sama nie wiem. Pewnie na tej samej zasadzie jak my z wami ;). A skrzydełka to już mi opadły na dialog:
Ona: No idź sobie! Odechciało mi się!
On: No dobra, to idę (wychodzi)
Ona: No weź, nie wychodź, żartowałam, tak tylko cię sprawdzałam.
Znane, nie?

Słuchajcie! Słuchajcie! Ale było coś, co mnie zaskoczyło i sprawiło niemałą radość. Między jego kolejnymi przyjazdami do niej, podróż obrazowała „Następna stacja” Taco Hemingwaya! Od mocnego bitu zaczął się cały spektakl, co trzeba przyznać, bardzo dobrze Ćmę nastawiło. No ale czy mi się w całości i ogólnie podobało? Pozostanę w klimacie przedstawienia i odpowiem: Domyśl się!

Drugi dzień Festiwalu, to czterogodzinna przygoda teatralna. Dwie duże sztuki – najpierw „To Face” Teatru Krzyk z Maszewa, a na koniec dnia „Wizyta” rodzimego Teatru ITP. W międzyczasie dwa performace’y – taneczna „Hemogemonia” Eweliny Drzał-Fiałkiewicz i rodzinne opowieści w „Pociągu na Syberię” Ekateriny Sharapovej. Nie będę opowiadała o wszystkim, ponieważ nie wszystko jest warte opowieści. Pomimo tego, że jednym z cichych marzeń Ćmy jest podróż koleją transsyberyjską, to opowieść o tęsknocie i Rosji w rytm stukotu kół pociągu jakoś nie zainteresowała. Co do tańca… hmmm… nie będę ukrywać, że nie był on nigdy sztuką, która doprowadzała mnie do głębszej refleksji. Istotne jest także to, że sala widowiskowa Inkubatora nie nadaje się do oglądania występów „turlanych”. Dobrą widoczność ma tylko pierwszy rząd, reszta widowni musi zdać się na swoją wyobraźnię. Ten sam problem miałam przy scenach „podłogowych” w „Pierwszym razie”. Co do „Hemogemonii” – połowy nie zobaczyłam, a drugiej połowy nie zrozumiałam. Nie ta wrażliwość.

„Wizyta” to bardzo poprawnie zagrany, dobrze wypracowany klasyczny spektakl teatralny. Taki z gatunku – patrzysz, widzisz, rozumiesz od razu. Ogromne brawa dla odtwórczyni roli Klary, czyli tytułowej starszej pani, na wizytę której czeka całe miasteczko. Dziewczyna ma ogromny talent i wróżę jej wielką karierę (choć niestety wróżka ze mnie marna). Spektakl niestety dłużył mi się niemiłosiernie, zupełnie jak wizyta niechcianych gości. Wspomnę tylko o jednym momencie. Jedna z ostatnich scen, gdy aktorzy grają z zapalonymi świecami – rewelacyjny efekt, wręcz magiczny. Całość poprawna, taka miła, taka trochę jak rosół. Ale czy buntownicze teatry studenckie chcą być rosołem? Po prostu Teatr ITP nie jest buntowniczy. A może kontestuje kontestację? Można i tak, zawsze to jakieś wyjście.

Za to rosołem na pewno nie był Krzyk. Och, co to było za przedstawienie! Ile emocji! Duch Mrożka unosił się nad sceną. Wszystko tonęło w oparach absurdu. Na scenie dwóch mężczyzn w tym jedna kobieta. Nie wiadomo kto gra kogo, kto jest kim i czego ta gra dotyczy. Czy to wszystko jest odbiciem w lustrze, snem, a może po prostu grą kochanków? Przełamywanie ról, zmaganie z własną tożsamością, a wszystko wykrzywione przez groteskę sytuacji. Pytań, niepewności, niewiadomych jest wiele. Ja jestem zachwycona! Takiej kontestacji właśnie oczekiwałam. „To Face” – zapisuję do ulubionych.

Jeśli chodzi o trzeci i ostatni dzień festiwalu, to wszystkie cztery przedstawienia były na podobnym wysokim poziomie. Idealnie dobrany finał. Każda grupa niosła w swoim przekazie bunt. Najmocniej, najgłośniej i najodważniej przekazał nam ten bunt rozpoczynający dzień Duet Siksa. Mocny, postpunkowy zespół reprezentujący scenę D.I.Y. Jeśli chodzi o teorię, o założenia i przekaz, to scena ta była mi znana już wcześniej, jednak nigdy nie widziałam na żywo ich występu. Nie ukrywam, na początku było to dla mnie jak mocne uderzenie w twarz. Zresztą domyślam się, że nie tylko dla mnie, bo część publiczności ze świętym oburzeniem wychodziła w trakcie występu. Ja przez moją ciekawość i zrozumienie dla tego typu przekazu zostałam do końca. Czym jest D.I.Y? Jeśli punk nazwiemy muzyką buntu, to wyobraźcie sobie, że scena D.I.Y, kolokwialnie mówiąc, uważa punkowców za cieniasów, którzy się sprzedali. Odrzucają oni wszystko co związane z kapitalizmem i jakąkolwiek instytucją. Kontestacja w czystej postaci. Występ Siksy komentował w dość mocny sposób współczesny świat i problemy. Feminizm, uchodźcy, ONR, sex, nastolatki, celebry ci. O wszystkim głośno i wulgarnie (czego Ćma akurat nie popiera). Podobnej tematyki dotyczył ostatni występ, czyli rodzimy Teatr Imperialny UMCS. Kluczowym hasłem „Spowiedzi masochisty” było – Każdy może być zboczeńcem. I czy zboczeniec, masochista też ma prawo do szczęścia? Co prowadzi do szczęścia? Jak wygląda współczesny świat i dlaczego tak mało obchodzi nas śmierć Chińczyka. Świetnie zagrana, świetnie przemyślana mocna sztuka. Dokładnie tak wygląda współczesny teatr i dramat. W takim właśnie kierunku protego języka i odważnej krytyki idzie najnowsza dramaturgia. I cieszę się, że Teatr Imperialny zrozumiał to i wprowadza na lubelską scenę teatralną. Między tymi mocnymi, buntowniczymi przedstawieniami mogliśmy obejrzeć jeszcze dwa inne. Najpierw „Kwiat paproci” – czyli opowieść o tym, jak to czerwona sukienka i szpilki potrafią wszystko zmienić (i Ćma się całkowicie z tym zgadza!). A tak naprawdę, to opowieść o kobietach. O życiu kobiet, trudzie i przemianie, jaka w każdej z nas może się dokonać, a czerwona sukienka i szpilki to tylko metafora tej przemiany. Piękny i poruszający spektakl wokalno-taneczny. Z kolei rozluźnienie i dobrą zabawę przyniosła „Herminia, czyli Amazonki”. Sztuka łącząca tradycję antyczną z nowoczesnością. Świetna zabawa, która poruszyła całą publiczność. Brawa dla aktorów!

No i tak właśnie skończył się XII Studencki Ogólnopolski Festiwal Teatralny „Kontestacje”. Trzy dni, dziesięć występów i miliony emocji. Warto było to wszystko zobaczyć, warto było się przekonać, że teatr studencki ma się ciągle dobrze. Ludzie, korzystajcie z tego, przychodźcie, oglądajcie. Takie wydarzenia, otwarte dla wszystkich nie będą się zdarzały często. A to było obcowanie z teatrem, obcowanie z najwyższą formą Sztuki, takiej przez duże SZ.

Teatr Krzyk, zdjęcie pochodzi ze strony Teatru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz