czwartek, 24 listopada 2016

Jest nam dobrze. Chyba dobrze. Chyba nam. Spotkanie oko w oko z poetą. Jacek Podsiadło w Lublinie

Nazywam się Jacek Podsiadło.
Mam 26 lat.
Kiedy byłem małym chłopcem, marzyłem o takiej dziewczynie jak ty.
I później, latami.
Próbowałem zmusić parę kobiet, by były tobą.

Chciałbym cię bliżej poznać.
Zobaczyć, co nosisz pod skórą.
Zbudować batyskaf i zajrzeć na dno twojego oka.
I wybacz mi moje wynurzenia.
Spróbuję stworzyć nowy kierunek w poezji.
Bo wstydzę się niezdarności, z jaką mówię o tobie.

A tymczasem wmontuję w ten wiersz akrostych.
Nigdy dość powtarzania twoich imion.
Uczę się ich ciągle jak dziecko swoich pierwszych słów.
Lub jak starzec swoich słów ostatnich.
Kwilenie niemowlęcia i mamrotanie wiekowego starca- oto języki w jakich
zdradzana jest nam tajemnica.
Archipelagi mówią o niej językiem zakodowanym w układzie wysp.
Mówią o niej kształty mórz, ujścia rzek.
Andyjskie płaskowyże i lśniące ostrza gór lodowych.
Rozmawiajmy więc z ziemią, bierzmy gorące kąpiele w gejzerach
Yellowstone, przeglądajmy się w lustrze Niasa, mroźmy wino w
Ojmiakonie.
Jeszcze nie stopniały lodowce i morza nie wsiąkły w ziemię.
Kwiaty precyzyjnie rozkładają swoje płatki jak geodeci wyznaczający
miejsca pod place zabaw i skwery.
A ja nie mam śmiałości ich zrywać.

Mam 26 lat.
Nazywam się Jacek Podsiadło.
Chciałbym cię bliżej poznać.
Piękno zawsze mnie onieśmielało.

(List do Anny Marii zamiast kwiatów z tomu Być może należało mówić)


Właśnie wróciłam z Domu Słów ze spotkania autorskiego z Jackiem Podsiadłą. Nigdy, ale to przenigdy, nie sądziłam, że to właśnie będzie ten autor, który tak mnie ubawi i stwierdzę, że to było najlepsze spotkanie autorskie na jakim byłam. Poetę znałam, dwa razy już słuchałam go na żywo, szczerze mówiąc nie miałam o nim dobrego zdania. Pomyślałam, że do trzech razy sztuka. I się udało! Nie mówię o wierszach, bo te są dobre. Autor powiedział dziś, że najbardziej lubi, gdy czytelnik powie „bardzo ładny wiersz, nie mam pytań” i ja tak mniej więcej podchodziłam do jego twórczości. Dziś usłyszałam kilka wierszy z ostatnio wydanego tomu „Włos Bregueta” i to też bardzo dobre wiersze. Moja niechęć była po prostu do niego. Do niego jako człowieka. Miałam wrażenie, że jest to człowiek, który ma o sobie zbyt wysokie mniemanie. Zraził mnie pierwszy raz trzy lata temu, gdy powiedział, że Miłosz nie był wcale dobrym poetą, że to on, Jacek Podsiadło, tworzy lepsze wiersze. Dziś podobne słowa padły na pytanie o Dylana. W odróżnieniu do Świetlickiego, który był w Lublinie tydzień temu, Podsiadło twierdzi, że Dylan niesłusznie dostał Nobla. Świetlicki się cieszy, mówi, że w końcu ktoś z jego działki został nagrodzony, pół żartem wtrącił, że teraz i on ma szanse. Podsiadło z kolei uważa, że piosenki Dylan może i tworzy dobre, ale same teksty jako wiersze są bardzo słabe i że to on pisze lepsze. Nawiasem mówiąc, w ostatnim tomie są dwa utwory nawiązujące do Dylana, polecam poszukać i przeczytać. No ale szczerze mówiąc, poeta powinien być indywidualistą i wierzyć i lubić to co robi, bo inaczej po co by pisał? Po co by wydawał? Skoro sam nie miałby zaufania do swoich wierszy, to czemu czytelnicy mieliby je lubić? Dlatego ja powoli zaczynam to rozumieć i przestaję zżymać się na taką pewność siebie. Co mi się podobało w tym spotkaniu? Bardzo luźny ton wypowiedzi, bardzo luźny sposób bycia i to, że poeta czuje się w Lublinie bardzo swobodnie i prawie jak u siebie. Dowiedziałam się także, że już trzeci raz redaktorem jego poezji był profesor Paweł Próchniak z Bramy Grodzkiej w Lublinie (poprzedni tom „Przez sen” został wydany przez Bramę Grodzką „Teatr NN” i także wyróżniony nagrodą Kamień przyznawaną przy okazji Miasta Poezji). Autor ma ogromne zaufanie do swojego redaktora i jak sam powiedział, potrzebuje kogoś kto krytycznym okiem spojrzy na jego wiersze, bo on sam ma z tym problem. Moim zdaniem to bardzo odpowiedzialne podejście, bo w przypadku, gdy ktoś sam siebie wydaje, mógłby robić co chce, a jednak prosi o radę innych, bardziej doświadczonych. 

Co ciekawe jeszcze odnośnie najnowszego tomu, na co zwrócił uwagę prowadzący, znajduje się tu kilka wątków żydowskich, wpleciony w bardzo ciekawy sposób do wierszy. Myślę, że ciągle warto poruszać te tematy. Podsiadło przyznał, że jeszcze z młodości wstyd mu za pewną sytuację, która miała miejsce w jego rodzinnym Ostrowcu Świętokrzyskim. Było to bezczeszczenie cmentarza żydowskiego. Jak sam mówi, po latach ciągle mu wstyd za tamtego nastolatka. Jeden z wierszy dzieje się w Ostrowcu i opowiada historię bardzo brutalnej sprzeczki mieszkańców miasta z Żydami. 

Stare polskie filmy

Reżyserzy z łapanki. Scenariusze z księżyca.
Za to wszyscy aktorzy są tu jeszcze młodzi.
Porusza się trudne tematy: handel bonami, znieczulica...
Akcja rozgrywa się blisko, zwykle w Łodzi.

Jak zima, to stulecia, jak krew, to całe morze.
Śledztwa się ciągną jak wczasy. Rzeczywistość łaciata
i czarno-biała jak krowa, spłaszczona zaś jak orzeł.
Jak bitwa, to husaria, jak bójka, to karate.

Seriale mają nie więcej jak pięć, sześć odcinków.
Jeśli jakaś scena jest alegorią, to to widać.
Zbrodnie w Zakopanem, zdrady w Ciechocinku.
W pożarach dekoracje nie płoną, bo mogą się przydać.

Przy tym wierszu padło pytanie o Andrzeja Wajdę. Poeta powiedział, że nie bardzo go lubi, bo filmy jego są raczej słabe, a w jednym zrzucił konia w przepaść, żeby to nakręcić, żeby odtworzyć prawdziwe cierpienie zwierzęcia. Zszokowała mnie ta informacja. Tym Podsiadło mnie kupił. I teraz i ja Wajdę lubię jakby mniej. A może wcale.

To tyle jeśli chodzi o komentarz do dzisiejszego spotkania, naprawdę było warto. Na koniec przytoczę cytat z rozmowy, który starałam się zapamiętać, bo oddaje on w skrócie całą istotę:

Prowadzący: Ja zawsze się boję, że te spotkania poetyckie będą strasznie nudne, że słuchacze zostaną zanudzeni.
Podsiadło: To może Ty zanudzisz, bo ja to mam wiersze.

 
Okładka najnowszej książki, Wydawnictwo WBPiCAK  



     

środa, 9 listopada 2016

Drony nad Lublinem. Koncert zespołu Fisz Emade Tworzywo w Teatrze Starym

Nie jestem już młodym chłopakiem, jestem dorosłym dojrzałym facetem, dlatego moje teksty traktują o sprawach bliskich mi, poważniejszych, nie będę udawał młodego hip-hopowca, jakim byłem na początku swojej kariery - tak mniej więcej brzmią słowa Bartka "Fisza" Waglewskiego wypowiedziane w jednym z wywiadów. Być może przeczytałam je w "Antologii polskiego rapu". Słowa te brzmią bardzo mądrze i sensownie, świadczą o dojrzałości twórczej. Kolejne utwory potwierdzały, że nie są one rzucone na wiatr. A ostatnio słyszę coś takiego: 
Chciałbym być twoim telefonem,przy którym teraz śpisz.
Głaszczesz go i pieścisz
ustami gładzisz ekran i...
Czułam się zawiedziona i rozczarowana, mając w pamięci tamte słowa - okłamana wręcz. 
Przesłuchałam całe "Drony" - moje rozczarowanie rosło jeszcze bardziej. Postanowiłam dać jednak szansę, wybrałam się na koncert do Teatru Starego w Lublinie. 


Początki koncertu nie były dobre. Dominowała elektronika, nie słychać było żywych instrumentów, wszystko przerobione komputerowo. Czułam się jak na jakimś techno-party. Jedyne co mnie pozytywnie zaskoczyło, było to, że Fisz śpiewał tak jak robił to dotychczas, nie było tych komicznych zaśpiewów, które słyszymy na płycie. 

W końcu przyszedł czas na piosenkę "Fanatycy". Tak naprawdę dla mnie od niej zaczął się właściwy koncert. Totalna zmiana klimatu na bardziej tradycyjny, odejście od mocnej elektroniki - Emade przesiadł się na tradycyjną perkusję, Sobolewski i Pendowski wzięli do rąk gitary - w końcu dostaliśmy żywą muzykę, świetną, wszak są to świetni muzycy, sto razy lepsi od syntetyzatorów i komputerów. Słowa też w końcu poruszają ważne, aktualne tematy ("to fanatycy chcą lać benzynę na ogień"). Jest to bardzo mocny utwór, dość katastroficzny. Na płycie słyszymy dodatkowo ładne wejście smyczków, co potęguje nastrój napięcia i grozy, który słyszymy w tekście Fisza. 


Później było już tylko lepiej. Panowie grali w sposób za który ja ich uwielbiam. Był to najwyższy poziom, ten który pamiętam z koncertów promujących "Mamuta". Jego też oczywiście nie mogło zabraknąć. Usłyszeliśmy najpiękniejsze "Ślady", w nieco odświeżonej aranżacji, taneczny i energetyczny "Pył" i najbardziej rapowy "Bieg". I ta ostatnia piosenka sprawiła mi radość, ponieważ nie pamiętam jej z poprzednich koncertów, więc była dla mnie swego rodzaju nowością. 


Wracając do "Dronów". Na uwagę zasługuje przede wszystkim piosenka "Kręte drogi" - uboga tekstowo, bo składa się tylko z kilku słów powtarzanych jak mantrę, ale niosąca ze sobą ogromny ładunek emocjonalny. Jest ona mocno transowa, przenosi nas w zupełnie inny świat. Dla mnie było to niesłychanie mocne doznanie. Dzięki niej przypomniał mi się rewelacyjny koncert zespołu Voo Voo sprzed roku, w tym samym miejscu.

Jeszcze chciałam wspomnieć o innych aspektach koncertu - tych pozamuzycznych. Uwielbiam Teatr Stary, ma on swój specyficzny klimat, iście królewski. Wnętrze jest przepiękne, bogate, a jednocześnie bardzo kameralne. I tu ogromna pochwała dla zespołu - Panowie byli tak eleganccy, doskonale swoją fizycznością wpasowali się w ten anturaż, że naprawdę bardzo przyjemnie było nie tylko słuchać, ale również patrzeć. 

Fot. Dorota Awiorko. Więcej przepięknych zdjęć na oficjalnym profilu Teatru Starego na Facebooku.
Istniał ogromny kontrast między bardzo nowoczesną muzyką, a stylem retro ubioru. I ten kontrast przypadł mi do gustu. W klimacie retro zagrana była także jedna z piosenek - "Sarny". Tutaj wizja z fonią dopełniały się - było to fantastyczne przeżycie. 
Brawa należą się także za oświetlenie - piękna gra świateł wypełniająca scenę. Wyciemnienia tworzące nastrój oraz punktowce skierowane na poszczególnych muzyków - wszystko dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. 
Niestety były także minusy techniczne tego koncertu. Od pewnego momentu sypnęło się całkowicie nagłośnienie. Było kilka piosenek, w których w ogóle nie było słychać wokalu Fisza. Instrumenty były za głośno, perkusja (choć kocham!) zagłuszała wszystko. W jednej piosence nawet myślałam, że Fisz udaje tylko, że śpiewa, że taka konwencja, a okazało się, że to jednak nagłośnieniowiec musiał przysnąć. Panowie postanowili wrócić do piosenki, od której, jak sami powiedzieli, wszystko się zaczęło, zagrali odświeżoną wersję utworu "Polepiony". Dla fanów Tworzywa jest to nie lada gratka. I jednocześnie dla mnie ogromne rozczarowanie. Bo mniej więcej w połowie zorientowałam się co to za piosenka. Powiedzieć, że słyszałam co drugie słowo, to za dużo, bo z całej piosenki słyszałam może ze dwa słowa, całą resztę musiałam sobie sama dośpiewać w myślach. I miejsce na którym siedziałam (górny balkon) wcale nie miało tu znaczenia, bo wiem, że w innych częściach sali była podobna niesłyszalność. Poza tym mam już za sobą koncert na balkonie i wtedy nie było tak źle. Myślę, że tutaj coś/ktoś zawiódł. Trochę szkoda. 

Po koncercie, skądinąd świetnym, zdania o "Dronach" nie zmieniłam - dla mnie to największe rozczarowanie tej jesieni. Jednak zachęcam Was do posłuchania, może Wy odkryjecie w tej płycie to, co mi gdzieś umknęło. Podzielcie się swoim zdaniem, może mnie przekonacie, polemika mile widziana.