czwartek, 18 stycznia 2018

Seks w teatrze. Ostatnie tango w Teatrze Śląskim



Nie zdążyłam opowiedzieć o genialnym pożegnaniu z tytułem „Chłopca z łabędziem” Villqista, a już temat się przeterminował, ponieważ zaliczyłam kolejną wizytę w Teatrze Śląskim.

Tym razem w końcu „Ostatnie tango w Paryżu” Alleya w reżyserii Jacka Bały. 

Teatr Śląski z trochę innej perspektywy, bo nie od frontu.
Tak samo jak opisywana przeze mnie sztuka - nie na scenie głównej, a na scenie w Malarni


Trudna historia o miłości, pożądaniu i śmierci


Młoda piękna dziewczyna przychodzi do mieszkania w paryskiej kamienicy, zamierza je wynająć dla siebie i swojego partnera. Tam gwałci ją dużo starszy mężczyzna. I rozpoczyna się seksualna gra między nimi. Wszystko jest w idealnym układzie – ona nie zna jego imienia, on jej, spotykają się w obskurnym mieszkaniu tylko po to, by uprawiać seks. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie uczucia. Jak to zawsze w życiu – one komplikują wszystko.

I tak historia się toczy, nie będę zdradzać więcej. Jeśli oglądaliście film o tym samy tytule – to wiecie o co chodzi. I nie idźcie już do teatru.

Dlaczego nie lubię snobistycznych określeń o wyższości…


Choć ze wstydem przyznaję, że sama często łapię się na snobistycznych zachowaniach tego typu, zazwyczaj w kwestii kin studyjnych i komercyjnych – te drugie uważam za gorsze i filmy w nich wyświetlane również, uznaję tylko niszowe i artystyczne kino europejskie. Prawdą jednak jest, że nie lubię zestawień „wyższości nad”, bo to nieprawda, że teatr jest zawsze lepszy od kina, „Ostatnie tango w Paryżu” pokazało zawodność tego stwierdzenia. Film oglądałam jakiś czas temu, podobał mi się. Tym chętniej wybrałam się do teatru. Chciałam zobaczyć, jak tak kontrowersyjny temat i odważne sceny zagrają na żywo. Chciałam zobaczyć na własne oczy skąd ta burza o seks w teatrze.

Problem spodni


Czasem miałam wrażenie, ze największym problemem tej sztuki są spodnie. Bo choć wyobraźnię mam raczej bujną, to jednak trudno było mi sobie wyobrazić seks przez spodnie. Ten gest gwałtownego rozpinania paska, który miał świadczyć o zdjęciu spodni. To gwałtowne wczepienie się w siebie dwojga ciał. W ubraniu. Komiczne.

I choć aktorzy moim zdaniem grali bardzo dobrze, a już na szczególną pochwałę zasługuje główny bohater (Grzegorz Przybył jako Paul), to jednak udawanie w żywe oczy było dla mnie nie do przejścia. I ktoś może teraz zapytać „to co, chciałaś by się rozebrali i uprawiali ten seks na scenie naprawdę?” Nie wiem czego chciałam, ale na pewno nie chciałam takiego komicznego rozwiązania.

Ogólnie zasada w życiu jest taka, że nic się nie musi. Nie ma obowiązku robienia czegokolwiek. I przedstawień teatralnych z seksem w roli głównej też nie trzeba robić. Zwłaszcza gdy się nie ma pomysłu na autentyczne czy artystyczne rozwiązania.

Sztuka nie wywołała u mnie jakichkolwiek skrajnych emocji – ani zachwytu, ani oburzenia. Nie polecam.



Mocne 4/10