środa, 4 października 2017

Letni miszmasz

Po wznowieniu bloga, kilka miesięcy temu, obiecałam regularność. Na obiecywaniu się skończyło. Oczywiście nie przestałam szlajać się kulturalnie, ale problemy techniczne, brak czasu i brak Internetu stacjonarnego (tak, takie rzeczy się zdarzają, w XXI wieku!) sprawiły, że o wpisach nie myślałam. Ale żebyście nie byli stratni i nie czuli się opuszczeni przez Waszą Ćmę, postanowiłam zdać krótką relację co nowego u mnie i co fajnego widziałam od tego 28 lipca, czyli od koncertu Bukartyka w Warszawie, nad którym ostatnio się zachwycałam, a później zamilkłam. Będzie krótko, zwięźle i w punktach (przynajmniej postaram się, takie mam wstępne założenie).


Przede wszystkim Ćma przeprowadziła się do Katowic i tu sobie pomieszkuje chwilowo. Katowice to piękne miasto jest. Widziałam już Spodek i NOSPR, co prawda tylko z zewnątrz, ale wrażenie i tak robią ogromne. Poza tym standardowo zachwycam się tramwajami, a nieopodal Rynku jest najlepsza na świecie pączkarnia, o czym Ćma koniecznie musiała wspomnieć. (W ogóle mam wrażenie, że Katowice to miasto węglem i pączkami stojące)

Widok na główny plac Nikiszowca. Z przyczajenia. 

  1. Na końcu świata, prawie już w Sosnowcu, znajduje się najpiękniejsza dzielnica Katowic – Nikiszowiec. Składa się ona z tradycyjnych, sięgających XIX wieku, familoków, czyli zabudowań robotniczych. To przepiękne kamienice z czerwonej cegły, rzędem stojące wzdłuż wszystkich wąziutkich uliczek Nikiszowca. Na skraju Nikisza, na granicy z Janowem (dzielnicą iście artystyczną), znajduje się Galeria Szyb Wilson, w której to Ćma spędza ostatnio najwięcej czasu. Pierwszym wydarzeniem, prawdziwie światowym, w którym wzięłam udział, był X Art Naif Festiwal, czyli Festiwal Sztuki Naiwnej. Galeria Szyb Wilson od czerwca do sierpnia wypełniła się przepięknymi, pełnymi kolorów i miłości obrazami artystów naiwnych. Czym jest sztuka naiwna wspomnę pewnie jeszcze kiedyś.
  2. W międzyczasie wybrałam się do kina. Na normalnie biletowany film, czego w Lublinie nie robiłam, bo tam miałam ogromną ofertę darmowych seansów. Jednak zwiastuny „Podwójnego kochanka” François Ozona tak mnie intrygowały, że postanowiłam złamać się i odwiedzić jedno z katowickich kin. Zawiodłam się okropnie. Historia może i intrygująca, ale bardziej nudna niż wciągająca. Thriller z tego żaden, film erotyczny jeszcze bardziej. Jedynie określenie „psychologiczny” jakoś się zgadzało. Co zabawne, film jest od 18 roku życia, więc na sali kinowej siedziały same dorosłe osoby, a mimo to, przy scenach erotycznych, panie chichotały jak nastolatki przy książce od biologii.
  3. 26 sierpnia na zakończenie lata w Tychach w parku pod żyrafą (tam faktycznie z jednego pomnika zrobiono żyrafę! Wcześniej on z wyglądu był podobny zupełnie do niczego) odbyły się koncerty. Ja pojechałam głównie na Miuosha, ale ostatecznie zostałam na wszystkich. Po Miuoshu na scenę weszli Acid Drinkers – to zdecydowanie nie moje klimaty, nie to miejsce, nie ta pora. Rozbolała mnie jedynie głowa nagrzana popołudniowym letnim słońcem. Później przyszedł czas na Myslovitz. Jest to zespół, którego ja słucham z przyjemnością, taki też był ten koncert. Kilka znanych hitów starego Myslo, kilka nowych piosenek epoki porojkowej, wszystko złożyło się w miły i odprężający koncert (odprężający zwłaszcza po Acid). Zapadł już zmrok, więc słońce przestało być już udręką. Na koniec na scenie pojawił się zespół T.Love, który chyba ma się żegnać ze sceną, ale ciągle nie mogą doliczyć się pieniędzy na koncie, więc pożegnalna trasa trwa i trwać będzie przez kolejne 10 lat, tak na moje oko.
  4. Dwa tygodnie później wybrałam się do Tarnowskich Gór na Gwarki. Oczywiście główną i jedyną atrakcją dla mnie miał być koncert Miuosha. Znów zabójcza pora – tuż przed 16, tym razem słońce nie dało się we znaki aż tak jak w Tychach. Publiczność też jakby trochę bardziej dopisała niż ta tyska. Zawiodła za to technika, w trakcie koncertu muzycy mieli problem z nagłośnieniem, co bardzo zdenerwowało Miuosha, który jest perfekcjonistą i nie lubi takich wpadek. Po kilku przerwach technicznych, koncert mógł już w najlepsze dobiec do końca. Mam taką małą osobistą uwagę – materiał z nowej płyty („Pop”) nie brzmi uż tak świetnie jak ten z „Pana z Katowic” czy „Piątej strony świata”. „Pop” sam w sobie bardzo mi się podoba, koncertowo jednak nie broni się. Oczywiście starsze kawałki również są grane – one wypadają rewelacyjnie.
Zanim poszłam na koncert, postanowiłam sprawdzić co jeszcze oferują tarnogórskie Gwarki. Okazało się, że to wspaniały jarmark rękodzieła i wyrobów rzemieślniczych. Kilkadziesiąt straganów z pięknymi dziełami sztuki, naprawdę warto poświęcić chwilę na oglądanie i zakupy.
  1. 14 września w Galerii Szyb Wilson odbył się uroczysty wernisaż wystawy malarstwa „7 wymiar sztuki”. Jest to wystawa zrzeszająca cztery południowopolskie okręgi Związku Polskich Artystów Plastyków. Gości było niewielu (wszak kto ma czas w czwartek o 18, by przyjechać na ten katowicki koniec świata?), ale za to dawało to możliwości na miłe osobiste pogawędki wśród dzieł sztuki. Wystawa wisieć będzie w Galerii jeszcze do końca października, więc naprawdę zachęcam. Przy okazji warto zajrzeć na Dużą Galerię, bo tam tego samego dnia swoją premierę miała wystawa „Kobiety”, prezentująca kilkanaście wybranych obrazów z prywatnej kolekcji Galerii, a wszystko połączone pierwiastkiem jakże ciekawym, bo kobiecym.
  2. Trzy dni później czekała mnie wycieczka do Kielc – tam w Pałacyku Zielińskich grał Piotr Bukartyk. Sala pękała w szwach, mimo brzydkiej pogody kielczanie tłumnie przybyli na koncert. I choć mówię tak o każdym koncercie Bukartyka, to ten naprawdę był wyjątkowy. Artysta powrócił do piosenek, których nie grał od lat („W sprawie sztuki filmowej”) i takich, które w małym gronie instrumentów brzmią najlepiej („Nawet mam już ten dom” – nie bez znaczenia przy tej piosence było świętokrzyskie, bo to właśnie z Buskiem związany był Bellon). A najważniejsze, jeszcze nigdzie indziej nie była grana druga wersja „Kup sobie psa”, ta filmowa, co świadczy o największej wyjątkowości kieleckiego koncertu.
  3. W kolejny weekend w Galerii Szyb Wilson odbył się Katowice Tattoo Konwent. To wielkie święto tatuażu przyciągnęło artystów i fanów z całej Polski. Przez cały dzień przypatrywałam się z zachwytem pracy prawdziwych artystów. Na moich oczach powstawały niepowtarzalne i niezniszczalne dzieła sztuki na ciele. To był naprawdę intrygujący dzień. Jedynie żal taki, że byłam tylko biernym widzem.
    Praca nad nowym dziełem sztuki i przerażone minionki. 

  4. W ostatni dzień września miałam spotkanie z zupełnie odmienną sztuką, sztuką teatralną. W ramach Metropolitarnej Nocy Teatrów, kolejny raz w Galerii Szyb Wilson pojawił się Teatr Śląski z przedstawieniem „Leni Riefenstahl. Epizody niepamięci”. Dawno nie byłam w teatrze, dlatego cieszyłam się podwójnie na ten wieczór. Niestety spotkało mnie wielkie rozczarowanie. Tak, sztuka była obrazoburcza i kontrowersyjna, ale czasem to nie wystarcza, by wstrząsnąć widzem i wzbudzić zainteresowanie. Ja byłam już znudzona kolejnymi przewidywalnymi scenami z tańcem i figurami gimnastycznymi nagich aktorów. Nie wiem czemu służyć miały gumowe maski na twarzach, nie przedstawiające żadnych emocji. Może wynikało to ze zbyt wielkiej ilości postaci, a małej aktorów? Może to po to, by ludzie nie zorientowali się, że w kolejnej scenie, to właśnie Hitler tańczy nago na scenie jako niemiecki lekkoatleta? Na wyróżnienie zasługuje jedynie żywy instrument na scenie – perkusja w rogu sali, która w odpowiednich momentach dawało o sobie znać. Taki interesujący przerywnik w monotonii przedstawienia.
No i tak właśnie minął mój sierpień i wrzesień. A u Was co ciekawego się działo? Opowiadajcie w komentarzach.  
Niech moc będzie z Wami.
Do zobaczenia w Kato. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz