niedziela, 19 marca 2017

Będziesz szczęśliwa, gdy będziesz sobą. Bądź zawsze sobą! Pod warunkiem, że nie jesteś gruba


W piątek 17 marca usłyszałam największą bzdurę wszech czasów. Zagotowałam się trochę, bo ileż można słuchać takich głupot. W Trójkowej audycji Michała Olszańskiego była kobieta, która schudła. I tak, właśnie to jest jej największym sukcesem życiowym. Od małego była małą nieszczęśliwą kluską, całe życie schodziło jej na rozmyślaniach jak to beznadziejnie jest być grubą kobietą. Robiła wszystko by schudnąć, udawało jej się, a później wracała do poprzedniej wagi (tzw. efekt jo-jo). Miała męża, dzieci, firmę, chodziła na wystawne bale. Ale cały czas była nieszczęśliwa, bo była kluską.


Tak wygląda przeciętna gruba kobieta - leży sobie i w spokoju pije kawę. 


To taka mniej więcej charakterystyka jej życia. Po neutralnym wstępie przejdę do absurdów tej opowieści.

Jak w ogóle można wmawiać ludziom, że całe ich szczęście i dobre samopoczucie zależy od wagi! Jak można całe życie podporządkować temu mankamentowi urody? Piszę „mankament”, choć tak naprawdę, na miłość Boską, przestańmy w końcu traktować grubych ludzi jako tych gorszych, brzydszych, mniej ciekawych, z defektami. Bo jest to naturalna cecha wyglądu, dopóki otyłość nie prowadzi do chorób, a często nie prowadzi, bo nie mówię ani ja, ani bohaterka audycji, o ekstremalnej wadze zagrażającej życiu i normalnemu funkcjonowaniu. Kobiety, to że mamy kilka kilogramów więcej niż… no właśnie, niż kto? Czemu to chude dziewczyny uznajemy za wzór urody? To tylko umowa, nawet nie nasza osobista, bo ja z nikim nie podpisywałam umowy, że rozmiar 36 będzie jedynym akceptowanym. Ludzie grubi* spotykają się z ogromną nietolerancją. Wiem, bo sama taka jestem. Ale wiecie co? Mi to nie przeszkadza i nie dam sobie wmówić jakiejś pani z radia, że powinnam schudnąć, nie uwierzę jej, że nagle wraz z utratą wagi osiągnęła 100% szczęścia, jak to próbuje nam wmawiać.

Druga kwestia – „tak, miałam nadwagę, ale miałam wielu znajomych, bo nadrabiałam uśmiechem. Byłam bardzo życzliwą i sympatyczną osobą. Ludzie otyli tak mają, bo ciągle obawiają się, że stracą w pewnym momencie akceptację, więc w ten sposób budują sobie zaufanie”. Każdy, ale to dosłownie każdy gruby człowiek dostał w tym momencie w twarz od paniwkońcuchudej. Widzicie to? Jesteś gruba – automatycznie jesteś miła. Bo: a) musisz być miła, inaczej nie będą cię lubić (w takim wypadku ludzie szczupli chyba nie muszą nic, bo i tak będą lubiani z automatu), b) twoja sympatia jest udawana, bo kalkulujesz sobie w głowie, że gdy będziesz miła, to będziesz troszkę fajna (tylko troszkę, bo fajna nie będziesz nigdy, bo jesteś gruba) c) a więc tak naprawdę jesteś wredną grubą kluską, do tego obłudną, bo udajesz. Ja osobiście jestem grubą wredną kluską i trochę tego nie rozumiem – bo gdyby rzeczywiście było tak, że znajomi w pewnym momencie mi powiedzą „słuchaj, nie pójdziesz z nami na piwo, bo jesteś gruba”, to ja bym, za przeproszeniem, w dupie miała takich znajomych i życzyłabym im, by barman napluł im do picia.

Nie, nie jest tak, że grubi ludzie są mili, bo są grubi. Są mili, bo są. Być może akceptują siebie, albo i nie, tylko nie traktują swojej budowy ciała jako największej życiowej tragedii i cieszą się po prostu z innych rzeczy (np. z przeceny czekolady z całymi orzechami w Lidlu). Ojej, odkryłam największą tajemnicę świata! Ludzie grubi mogą akceptować siebie! Nie jest też tak, że zawsze będzie to pełna akceptacja – ja sama np. nie lubię w sobie tego, że jestem gruba, ale mam też dużo innych zmartwień i nie mam zamiaru przejmować się takimi pierdołami. Powtórzę jednak, żeby ktoś nie pomyślał "o, ta to się wymądrza, bo ma stuprocentową samoakceptację" - to, że uważam, że to nie jest najważniejszą sprawą, nie znaczy, że jestem z tą świadomością najszczęśliwszą osobą - bez kompleksów i świadomą własnej wartości. Jest inaczej, jestem jednym wielkim chodzącym kompleksem, moje poczucie własnej wartości jest na poziomie -5, ale jednocześnie wiem, że moja beznadziejność w małym stopniu zależy od tłuszczu. Wiem też, że wolę budować szacunek i własną wartość na trochę innych cechach niż wygląd. Chciałabym, by po śmierci na moim pogrzebie ktoś powiedział "Szkoda Eweliny, była taka dobra", a nie "Szkoda Eweliny, była taka ładna i chuda". Więc skoro postawiłam sobie taki cel, to po co mam postrzegać siebie przez pryzmat wagi? I naprawdę trochę mi żal takich ludzi jak bohaterka audycji. Dziewczyny, macie męża, dzieci, świetną pracę, wykształcenie, ogromną wiedzę, wielu znajomych, ciekawe zainteresowania. I naprawdę te kilogramy potrafią sprawić, że wszystko inne jest nieważne?

I ostatnia bulwersująca mnie kwestia związana z audycją. Pani powiedziała, że chciała studiować medycynę, ale tradycja rodzinna nakazywała jej iść na studia biznesowe. Ok, to rozumiem, szanuję. Ale jednocześnie wiedziała, że interesuje się medycyną i będzie na pewno kiedyś coś robiła w tym kierunku. I ostatecznie została w kręgu zainteresowań, prowadzi gabinet Spa (czy coś w tym stylu, nie pamiętam). A więc uwaga, wbijcie sobie do głowy – medycyna, to medycyna! Spa, to tylko rozrywka, sposób spędzania czasu, sprawianie sobie przyjemności. Nic, po prostu nic, oprócz lekarzy nie pomoże w problemach medycznych. Żadne masaże, żadne ogórki na twarzy i kąpiele w mleku. To nie jest medycyna. I w sumie dobrze, że pani nie poszła na tę medycynę, bo jeszcze z miłości do biznesu otworzyłaby gabinet, leczyła ludzi głodówkami albo krowim łajnem, zbijała kokosy i szkodziła ludziom. Aha, no i pewnie każdej swojej pacjentce, nawet gdyby ta przyszła z drzazgą za paznokciem, pewnie radziłaby schudnięcie. Bo to pomaga na wszystko.

Wracając do wagi – powtórzę – jest mi przykro, że kobiety (dlaczego to zazwyczaj kobiety mają problemy z samoakceptacją?) potrafią uzależnić swoje szczęście od rozmiaru sukienki. Przykro mi, że promuje się jeden tylko wzorzec kobiecego piękna. Przykro mi, że same kobiety kobietom wilkiem, bo bohaterka przyznała, że to dopiero wymówki przyjaciółki zmotywowały ją do zmian. Czyli co, mąż nie motywował? Mężowi było wszystko jedno? Dopiero docinki innej kobiety dały kopa? Nie jest to fajne, taka międzykobieca wredność nie jest fajna. Bądźmy dla siebie dobrzy. Akceptujmy siebie jako Ja, ale także akceptujmy koleżanki, sąsiadki, mamy, siostry, panie z telewizji, panią ze sklepu. Nie wstydźmy się, bo póki nie jesteśmy chore, możemy być sobie szczęśliwe, zadowolone i zaokrąglone.

A, no i jeszcze jedno, zdradzę wam sekret, jak ja radzę sobie z pełnymi troski radami, że jestem gruba i na pewno niefajnie się z tym czuję – zawsze odpowiadam, że nie jestem gruba, tylko puchata i mięciutka ;)



PS Specjalnie nie podaję konkretnych namiarów na audycję i nazwiska tej pani. Pani jest biznesmenką i podejrzewam, że cała jej wizyta w studiu i opowiadanie tych głupot, to był od początku biznes. Nie mam zamiaru nabijać jej kabzy Waszymi klikami w jej witrynę i nazwisko. 


*określenie „gruby” w moim słowniku nie jest pejoratywne, nie mam zamiaru nikogo nim obrażać, bo w końcu sama siebie bym obrażała. A to bez sensu. Gruby, to po prostu gruby – taka sama nazwa jak chudy. Zobaczcie synonimy tego słowa, to one są moim zdaniem bardziej obraźliwe niż używane przeze mnie „gruby”. 

czwartek, 16 marca 2017

Kulturalna Mapa Lublina - Radio Lublin


W centrum Lublina, na obrzeżach Miasteczka Akademickiego, stoi niepozorny i dość brzydki budynek – taki o typowo radiowej urodzie. I radiowym głosie – głosie tysiąca różnych muzyków. Bo to właśnie Radio Lublin. Jak przystało na wierną fankę radiowej Trójki, o innych radiach mam niewiele do powiedzenia. Nie opiszę niestety audycji, nie opiszę typu granej muzyki, nie napiszę o wspaniałych (prawdopodobnie) radiowych redaktorach. A jednak miejsce to znalazło się na mojej Kulturalnej Mapie Lublina i to dość wysoko. Dlaczego? No przez koncerty oczywiście! 

© Mateusz Szeląg. Radio to przede wszystkim to co na antenie, ale ja Radio Lublin cenię za coś innego. 
Bo radio to nie tylko muzyka puszczana z taśmy, radio to także muzyka na żywo. I to jest prawdziwa dusza takich miejsc. Lubelska rozgłośnia posiada naprawdę fajne studio koncertowe. Jak przystało na radio – jest tam przytulnie i kameralnie (nikt podczas koncertu nawet nie myśli o tym, że oprócz nas w studiu, są jeszcze tysiące przed radioodbiornikami). Artyści też czują się pewnie dobrze, bo zawsze z radością i sympatią podchodzą do lubelskich widzów. 

Co tydzień, w piątki w cyklu „Nie tylko Rock’n’Roll w Radiu Lublin” możemy spotkać się z ciekawymi i starannie dobranymi muzykami. Jak to ja mówię – z tej wyższej półki. Ja miałam przyjemność słuchać Piotrka Zioły, Makabresek, Ani Rusowicz, Buslava i Limboskiego. Z racji tego, że mam blisko do Radia, to chętnie tam chodzę, a koncerty dobieram sobie bardziej lub mniej świadomie. Właśnie z mniejszą świadomością poznałam dzięki Radiu Lublin Buslava i cieszę się, że trafiłam wtedy na ten występ, bo okazało się, że to bardzo fajny i utalentowany artysta. Pewnie moja lista odwiedzin radiostacji nie jest jakaś imponująca, ale nie oznacza to, że nikt ciekawy i znany tam nie grał. Z wielkim (bądź trochę mniejszym) żalem przegapiłam takie gwiazdy jak: Basię Stępniak-Wilk, Izabelę Trojanowską, Halinkę Mlynkovą, Grażynę Łobaszewską, Marka Andrzejewskiego, Bokkę, Leskiego, Dominikę Barabas, Kasię Łopatę czy zespół Wilki. Już po tych losowo wybranych artystach możecie zobaczyć, że Radio Lublin zaprasza nie tylko znanych i wielkich, ale także daje szansę na promocję młodym muzykom. 

I dobrze, że są takie miejsca, w których możemy zetknąć się z różnego rodzaju muzyką. A nawet jeśli nie możemy pojawić się wtedy osobiście na koncercie, to przecież nie możemy zapominać, że jest to radio, a radio to takie wspaniałe medium, które może być z nami w domu, wtedy gdy i my musimy w nim być. 

Dodam jeszcze, co dla mnie jest ogromnym plusem, że wejściówki na koncerty są zawsze bezpłatne, wystarczy słuchać Radia Lublin online lub na 102.2 i czekać na sygnał od redaktorów. Mi zawsze się udawało, gdy prosiłam, więc myślę, że i Was chętnie ugoszczą w „zapałkowej” sali koncertowej przy ulicy Obrońców Pokoju w Lublinie. 

www.radio.lublin.pl


:) Plusy: Koncerty co tydzień. Darmowe wejście. Łatwość w zdobyciu wejściówek. Miła i domowa atmosfera. Fajni zapraszani artyści o różnej popularności. Lokalizacja. Rozmieszczenie widowni dopasowane do typu i energii koncertu – albo miejsca siedzące, albo stojące. Bardzo miły pan na portierni i panowie z obsługi. 

:( Minusy: Koncerty na których byłam, były krótkie (ale to chyba nie jest wina miejsca).