W piątek 17 marca usłyszałam największą bzdurę wszech czasów. Zagotowałam się trochę, bo ileż można słuchać takich głupot. W Trójkowej audycji Michała Olszańskiego była kobieta, która schudła. I tak, właśnie to jest jej największym sukcesem życiowym. Od małego była małą nieszczęśliwą kluską, całe życie schodziło jej na rozmyślaniach jak to beznadziejnie jest być grubą kobietą. Robiła wszystko by schudnąć, udawało jej się, a później wracała do poprzedniej wagi (tzw. efekt jo-jo). Miała męża, dzieci, firmę, chodziła na wystawne bale. Ale cały czas była nieszczęśliwa, bo była kluską.
Tak wygląda przeciętna gruba kobieta - leży sobie i w spokoju pije kawę. |
To taka mniej więcej charakterystyka jej życia. Po
neutralnym wstępie przejdę do absurdów tej opowieści.
Jak w ogóle można wmawiać ludziom, że całe ich szczęście i
dobre samopoczucie zależy od wagi! Jak można całe życie podporządkować temu
mankamentowi urody? Piszę „mankament”, choć tak naprawdę, na miłość Boską,
przestańmy w końcu traktować grubych ludzi jako tych gorszych, brzydszych,
mniej ciekawych, z defektami. Bo jest to naturalna cecha wyglądu, dopóki otyłość nie
prowadzi do chorób, a często nie prowadzi, bo nie mówię ani ja, ani bohaterka audycji,
o ekstremalnej wadze zagrażającej życiu i normalnemu funkcjonowaniu. Kobiety,
to że mamy kilka kilogramów więcej niż… no właśnie, niż kto? Czemu to chude
dziewczyny uznajemy za wzór urody? To tylko umowa, nawet nie nasza osobista, bo
ja z nikim nie podpisywałam umowy, że rozmiar 36 będzie jedynym akceptowanym.
Ludzie grubi* spotykają się z ogromną nietolerancją. Wiem, bo sama taka jestem.
Ale wiecie co? Mi to nie przeszkadza i nie dam sobie wmówić jakiejś pani z
radia, że powinnam schudnąć, nie uwierzę jej, że nagle wraz z utratą wagi
osiągnęła 100% szczęścia, jak to próbuje nam wmawiać.
Druga kwestia – „tak, miałam nadwagę, ale miałam wielu
znajomych, bo nadrabiałam uśmiechem. Byłam bardzo życzliwą i sympatyczną osobą.
Ludzie otyli tak mają, bo ciągle obawiają się, że stracą w pewnym momencie
akceptację, więc w ten sposób budują sobie zaufanie”. Każdy, ale to dosłownie
każdy gruby człowiek dostał w tym momencie w twarz od paniwkońcuchudej.
Widzicie to? Jesteś gruba – automatycznie jesteś miła. Bo: a) musisz być miła,
inaczej nie będą cię lubić (w takim wypadku ludzie szczupli chyba nie muszą
nic, bo i tak będą lubiani z automatu), b) twoja sympatia jest udawana, bo
kalkulujesz sobie w głowie, że gdy będziesz miła, to będziesz troszkę fajna
(tylko troszkę, bo fajna nie będziesz nigdy, bo jesteś gruba) c) a więc tak
naprawdę jesteś wredną grubą kluską, do tego obłudną, bo udajesz. Ja osobiście jestem
grubą wredną kluską i trochę tego nie rozumiem – bo gdyby rzeczywiście było
tak, że znajomi w pewnym momencie mi powiedzą „słuchaj, nie pójdziesz z nami na
piwo, bo jesteś gruba”, to ja bym, za przeproszeniem, w dupie miała takich
znajomych i życzyłabym im, by barman napluł im do picia.
Nie, nie jest tak, że grubi ludzie są mili, bo są grubi. Są
mili, bo są. Być może akceptują siebie, albo i nie, tylko nie traktują swojej
budowy ciała jako największej życiowej tragedii i cieszą się po prostu z innych
rzeczy (np. z przeceny czekolady z całymi orzechami w Lidlu). Ojej, odkryłam
największą tajemnicę świata! Ludzie grubi mogą akceptować siebie! Nie jest też tak,
że zawsze będzie to pełna akceptacja – ja sama np. nie lubię w sobie tego, że
jestem gruba, ale mam też dużo innych zmartwień i nie mam zamiaru przejmować
się takimi pierdołami. Powtórzę jednak, żeby ktoś nie pomyślał "o, ta to się wymądrza, bo ma stuprocentową samoakceptację" - to, że uważam, że to nie jest najważniejszą sprawą, nie znaczy, że jestem z tą świadomością najszczęśliwszą osobą - bez kompleksów i świadomą własnej wartości. Jest inaczej, jestem jednym wielkim chodzącym kompleksem, moje poczucie własnej wartości jest na poziomie -5, ale jednocześnie wiem, że moja beznadziejność w małym stopniu zależy od tłuszczu. Wiem też, że wolę budować szacunek i własną wartość na trochę innych cechach niż wygląd. Chciałabym, by po śmierci na moim pogrzebie ktoś powiedział "Szkoda Eweliny, była taka dobra", a nie "Szkoda Eweliny, była taka ładna i chuda". Więc skoro postawiłam sobie taki cel, to po co mam postrzegać siebie przez pryzmat wagi? I naprawdę trochę mi żal takich ludzi jak
bohaterka audycji. Dziewczyny, macie męża, dzieci, świetną pracę,
wykształcenie, ogromną wiedzę, wielu znajomych, ciekawe zainteresowania. I
naprawdę te kilogramy potrafią sprawić, że wszystko inne jest nieważne?
I ostatnia bulwersująca mnie kwestia związana z audycją.
Pani powiedziała, że chciała studiować medycynę, ale tradycja rodzinna nakazywała
jej iść na studia biznesowe. Ok, to rozumiem, szanuję. Ale jednocześnie
wiedziała, że interesuje się medycyną i będzie na pewno kiedyś coś robiła w tym
kierunku. I ostatecznie została w kręgu zainteresowań, prowadzi gabinet Spa (czy
coś w tym stylu, nie pamiętam). A więc uwaga, wbijcie sobie do głowy –
medycyna, to medycyna! Spa, to tylko rozrywka, sposób spędzania czasu,
sprawianie sobie przyjemności. Nic, po prostu nic, oprócz lekarzy nie pomoże w
problemach medycznych. Żadne masaże, żadne ogórki na twarzy i kąpiele w mleku.
To nie jest medycyna. I w sumie dobrze, że pani nie poszła na tę medycynę, bo
jeszcze z miłości do biznesu otworzyłaby gabinet, leczyła ludzi głodówkami albo
krowim łajnem, zbijała kokosy i szkodziła ludziom. Aha, no i pewnie każdej swojej pacjentce, nawet gdyby ta przyszła z drzazgą za paznokciem, pewnie radziłaby schudnięcie. Bo to pomaga na wszystko.
Wracając do wagi – powtórzę – jest mi przykro, że kobiety
(dlaczego to zazwyczaj kobiety mają problemy z samoakceptacją?) potrafią
uzależnić swoje szczęście od rozmiaru sukienki. Przykro mi, że promuje się
jeden tylko wzorzec kobiecego piękna. Przykro mi, że same kobiety kobietom
wilkiem, bo bohaterka przyznała, że to dopiero wymówki przyjaciółki zmotywowały
ją do zmian. Czyli co, mąż nie motywował? Mężowi było wszystko jedno? Dopiero
docinki innej kobiety dały kopa? Nie jest to fajne, taka międzykobieca wredność
nie jest fajna. Bądźmy dla siebie dobrzy. Akceptujmy siebie jako Ja, ale także
akceptujmy koleżanki, sąsiadki, mamy, siostry, panie z telewizji, panią ze
sklepu. Nie wstydźmy się, bo póki nie jesteśmy chore, możemy być sobie
szczęśliwe, zadowolone i zaokrąglone.
A, no i jeszcze jedno, zdradzę wam sekret, jak ja radzę
sobie z pełnymi troski radami, że jestem gruba i na pewno niefajnie się z tym
czuję – zawsze odpowiadam, że nie jestem gruba, tylko puchata i mięciutka ;)
PS Specjalnie nie podaję konkretnych namiarów na audycję i nazwiska tej pani. Pani jest biznesmenką i podejrzewam, że cała jej wizyta w studiu i opowiadanie tych głupot, to był od początku biznes. Nie mam zamiaru nabijać jej kabzy Waszymi klikami w jej witrynę i nazwisko.
*określenie „gruby” w moim słowniku nie jest pejoratywne,
nie mam zamiaru nikogo nim obrażać, bo w końcu sama siebie bym obrażała. A to
bez sensu. Gruby, to po prostu gruby – taka sama nazwa jak chudy. Zobaczcie
synonimy tego słowa, to one są moim zdaniem bardziej obraźliwe niż używane
przeze mnie „gruby”.